niedziela, 9 listopada 2014

Spinner's End?

Wstałam, ubrałam się szybko i umalowałam i czym prędzej ruszyłam do Wielkiej Sali.
- Mam informację o ojcu. - powiedziałam siadając pomiędzy Georgem, a Amelią.
- O kim? - zapytał Kane połykając jajecznicę. - O ojcu?
- Ogłuchłeś, Kane? - zapytałam ironicznie. - Oczywiście, że o ojcu! Mama napisała mi o nim w liście. - uśmiechnęłam się. - Mieszka w Cokeworth, tuż za Londynem.
- Cokeworth? - powtórzyła Ann, z dziwnym wyrazem twarzy. - Na pewno?
- Tak, a co? - zaciekawiłam się. - O co chodzi?
- Z tego co mi mówiłaś, Amelio, wynika, że Cokeworth to niezła dziura, z powodu jednego okropnego miejsca. - odpowiedziała powoli. - Spinner's End. Okropne miejsce.
- Hej skarbie. - usłyszałam czyjś szept koło ucha i po chwili poczułam ciepłe wargi Taylora na moich ustach. - Czytałaś list? - zapytał siadając obok Ann, po drugiej stronie stołu.
- Yyy.. tak. - odpowiedziałam przeżuwając kanapkę z serem.
- I co? - dopytywał się Taylor. Potrafi być cholernie wścibski. To jest denerwujące.
- No i z tego wynika, że... - zaczęłam ale skończyć nie było mi dane, gdyż Ann zaczęła paplać jak najęta:
- ... ojciec Olivii mieszka w Cokeworth! - jęknęła. - Może wiesz przy jakiej ulicy?
- Dziękuję, że dałaś mi skończyć, Ann. - powiedziałam z politowaniem. - Mieszka na tej ulicy, Spinner's End.
- Spinner's End? - George zakrztusił się sokiem z dyni. - Dobrze słyszę?
- To jeszcze nic, George. - mruknęłam, po czym dodałam głośniej. - On uczy w tej szkole.
- Że co? - Amelia i reszta patrzyli na mnie jak na idiotkę. Może jednak... nie.
-  Dobrze słyszysz, Ami. Mój stary jest belfrem w Hogwarcie. - warknęłam grzebiąc w misie z owocami.
- I jesteś szczęśliwa, co? - zapytał Kane uśmiechając się ironicznie.
- Jestem kurwa zajebiście szczęśliwa, że mój stary jest tutaj... - kuźwa.
- Panno Wilde. - usłyszałam za plecami głos nasączony taką ilością jadu, że spokojnie napełni basen olimpijski.
Osoby siedzące przede mną, czyli Kane, Taylor i Ann patrzyli się na mnie wielkimi oczami, a osoby pomiędzy którymi siedziałam zamarły. Ja też.
- Tak? - zapytałam grzecznie uśmiechając się jadowicie, na co Ann zachichotała.
- Proszę się do mnie odwrócić, Wilde. - znowu ten jad.
Odwróciłam głowę, a przede mną zmaterializował się święty Severus Snape, we własnej osobie.
- Odwróciłam się. - poinformowałam. - O co chodzi, profesorze. ?
- Powtórz ostatnie słowa.
- O co chodzi, profesorze. - odpowiedziałam.
- Wcześniej.
- Odwró...
- Zanim przyszedłem. - warknął.
- Aha... te słowa. Można jaśniej. - uśmiechnęłam się kpiąco. Niczym on. - Tak więc, niech no sobie przypomnę... ah mam! Cytuję; jestem kurwa zajebiście szczęśliwa, że mój stary jest tutaj. Coś jeszcze?
- Nie, zaraz poinformuję profesor McGonagall o twoim słownictwie.
- Nic pan na mnie nie ma. - powiedziałam wracając do jedzenia, a on odszedł.
- Jeśli kiedyś stracimy przez ciebie wszystkie punkty to cię zabiję. - poinformował mnie George.
- Dobrze wiedzieć.
Wiedziałam, że kiedyś faktycznie tak będzie. Dziwię się, że to jeszcze się nie stało. Tak, ale Nietoperz oczywiście powiedział już Siekierze* bo zmierzają w moją stronę. Ona ze złością na twarzy i czymś innym w oczach ( nie potrafię opisać co to, może rozbawienie? ) a on ze złośliwym uśmieszkiem na swojej brzydkiej jak noc listopadowa paszczy i słynnym chłodem w czarnych oczach. Poczułam gulę w gardle, przełykając ślinę. Co jak co, ale McGonagall to się strasznie boję. Ma to coś co Snape. Tylko ona jest mniej dziwna i mroczna...
- Olivio. - odwróciłam głowę w stronę profesorów. Dostrzegając dziwną minę Siekiery wstałam i popatrzałam na uśmiechającego się brzydko nauczyciela eliksirów. 
- Słucham, pani profesor?  zapytałam zwracając się do nauczycielki transmutacji. - Czy coś się stało? - udawałam zaskoczoną. Oczywiście, że to ten stary nietoperz na mnie na kablował.  Nawet wcześniej mnie uprzedził, ale nie sądziłam, że on to zrobi. Jednak. 
- Profesor Snape, poinformował mnie, że... - nie mogła skończyć, gdyż nasz przemiły nauczyciel eliksirów przerwał jej chłodno: 
- ... używasz wulgaryzmów przy pierwszorocznych, Wilde. Nie udawaj idiotki. - warknął. - Chociaż Gryfoni tego nie udają, są nimi. Z całym szacunkiem, Minerwo. 
- Oczywiście, Severusie, a Ślizgoni nie udają zadufanych w sobie dupków i czystych mend! Są nimi na prawdę.- skąd ona zna takie słowa? -  A teraz wybacz, ale zapytam pannę Wilde czy używała brzydki...
- Nigdy, pani profesor. - przerwałam jej natychmiast chichocąc z wyrazu paszczy Naczelnego Postrachu Hogwartu. - Mogę dokończyć śniadanie? Pani pewnie też jest jeszcze głodna, skoro ktoś usłyszał coś strasznie źle i ciągnął panią przez całą salę, aby najpierw zwyzywać od idiotów, a potem udawać Greka i stroić różne miny i ciche uwagi, gdy dowiedział się o sobie i mieszkańcach swojego nędznego i plugawego domu całej prawdy. Ma pani z nami pierwszą lekcję, życzę miłego śniadania. Smacznego, pani profesor McGonagall. Obrzydliwego posiłku, profesorze Snape. - po skończonej przemowie usiadłam na miejsce i  usłyszałam ostry głos nauczycielki:
- Nawet tego nie komentuj, Severusie! To czysta prawda, co powiedziała panna Wilde. - powiedziała, a nauczyciel eliksirów ruszył do stołu nauczycielskiego wyraźnie nadąsany. - A ty, panno Wilde, gdy przechodzi profesor Snape hamuj się, dobrze? 
- Naturalnie, pani profesor. Mam wiele problemów, rozumie pani. Smacznego. - powiedziałam nie odwracając się. 
- Smacznego. 
Nauczycielka oddaliła się, a ja uśmiechnęłam się do zdziwionych przyjaciół. Wiedziałam co teraz czuli; zmieszanie i radość. Oczywiście ja zawsze miałam cięty język i zawsze potrafiłam się dobrze zachować i okazać szacunek osobie, która na to zasługuje, a Siekiera jest taką osobą. 
Z tego co mi mama opowiadała z wyglądu przypominam ją, a z charakteru głównie ojca. Po niej  mam takie cechy jak; życzliwość, rzadko ale jednak, taktowność, ten szacunek i poczucie humoru. Mój ojciec to podobno straszny snob, więc stawiam na tego nowego od OPCM, profesora Jimmy'ego Duffy. On jest taki nudny i ma zero poczucia humoru. Pewnie śpi w trumnie tak jak Pan Brzydki Jak Noc Listopadowa. No, ale Snape jest nietoperzem, a Duffy raczej powalonym wampirem. 

                                                                          
                                                                            ****** 


        Lekcje i dzień minęły mi strasznie szybko na żartach Amelii i czułości Taylora. Gdy wieczorem wyszliśmy na błonia aby trochę pochodzić po męczącym dniu, widziałam jak zazdrosne dziewczyny chciały we mnie rzucić  Crutiatusem. W końcu Tay jest najprzystojniejszy w całej szkole. Jako, że następnego dnia była sobota większość uczniów wyszła wieczorem na błonia, bo pogoda była do tego idealna, więc włożyłam bardzo krótkie spodenki, białą bokserkę z napisem; Bang i czerwone sandałki na małym obcasie, a Tay był w adidasach, czarnej polówce i białych szortach z kilkoma kieszeniami. 
Nawet nauczyciele siedzieli na krzesłach przed jeziorem, gdyż było bardzo ciepło, jacyś uczniowie z piątego roku poprosili o zgodę na kąpiel. Tak więc się stało. Pobiegłyśmy wraz z Ann i Amelią po stroję a chłopaki po kąpielówki. 
   Kiedy byłyśmy już na błoniach, wiele osób się już kąpało, więc zdjęłyśmy ubrania. 
Ja miałam na sobie czarny strój kąpielowy z falbankami na staniku; 


Ann miała również czarny strój kąpielowy tylko, że jedno częściowy;


A Amelia również jedno częściowy,bardzo seksowny, który wyglądał jakby owinęła się paskami czarnego materiału;



Chłopcy za to mieli takie same kąpielówki w palmy, tylko w innych kolorach : George fioletowy, Taylor czarny a Kane-Lee czerwony. 
Było wspaniale. 
Kiedy tylko Taylor mnie zobaczył szturchnął kumpli i ruszyli w naszą stronę. Uśmiechałam się jak głupi do sera, gdyż miał on zajebiście zbudowane ciało ( jak George i Kane ), a wszystkie dziewczyny się za nimi oglądały, co wprawiało Ann w furię, a mnie i Amelię w zadowolenie, że mamy za chłopaków obiekty westchnień wszystkich uczennic Hogwartu. 
- Idziemy się kąpać? - zapytał George obejmując  Ann w pasie. - Bo z tego co powiedział nam John z Ravenclawu woda jest cudowna. - pocałował Ann w policzek. - A my lubimy szaleć, co? - zapytał bardziej ją, niż nas. 
Tak więc ruszyliśmy w stronę jeziora, a gdy przechodziliśmy obok nauczycieli usłyszałam gwizdy i spojrzałam w stronę jeziora, a potem w lewo; Kane i Amelia się całowali. Oni zawsze wiedzą jak wywołać poruszenie swoim przybyciem. Kiedy przechodziliśmy obok profesora Dumbledora usłyszałam głośne klaskanie, obróciłam się w jego stronę i posłałam mu promienny uśmiech. Złapałam Taylora mocniej za rękę i pociągnęłam go w stronę staruszka. 
- Profesor nie idzie do jeziora? - zapytałam, gdy tylko podeszliśmy. - Woda podobno świetna. 
Dyrektor uśmiechnął się ciepło. 
- A wiesz, co, Olivio? - znał moje imię. Skąd? - Zachęciłaś mnie tym. Postaram się namówić również innych nauczycieli. 
- Prócz Snape'a. - wyrwało się Taylorowi. 
- Taylor! - krzyknęłam z udawanym oburzeniem. 
- No co, to prawda. - objął mnie w pasie. - Ten sztywniak nigdy nie wejdzie do wody. 
- A chcesz się założyć, Taylorze? - zaśmiał się profesor Dumbledore. 
- Profesor chyba żartuje. - powiedziałam obserwując go bacznie. 
- To nie jest żart. - powiedział, a ja uśmiechnęłam się z kpiną, pożegnałam się i ruszyliśmy w stronę jeziora aby się zrelaksować i dobrze zabawić. 

* Siekiera - przezwisko Minerwy McGonagall



--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Cześć i czołem! 


Kolejny rozdział już gotowy więc mam nadzieję, że wam się podoba. Nowy będzie PRAWDOPODOBNE,  za tydzień. Pozdrawiam, Sofia 

PS. Zapraszam do komentowania, bo to motywujące!


sobota, 8 listopada 2014

Tęsknie Mamo.




   Moja matka zmarła przed moim ostatnim rokiem w Hogwarcie. Dokładne 29 sierpnia 1998 roku, w naszym domu w centrum Londynu. Od dawna chorowała, ale nie wiedziałam, że jest tak źle. Byłyśmy same, babcia i dziadek zmarli, krewni nie przejmowali się tym, a ojca nie znałam. Podobno nas zostawił, gdy mama była ze mną w ciąży. Na pogrzebie mamy była tylko jej siostra Susan wraz z mężem Victorem i dziećmi: Anthonym i Urlikiem. Jednak i ona zniknęła bez śladu po pogrzebie. Nie pozostał nikt. Następnego ranka udałam się więc do banku Gringotta i wyjęłam troszkę pieniędzy. Powinno wystarczyć.
 - Olivia. - do mojego przedziału wpadła moja paczka: mój narzeczony, Taylor, rozgadana przyjaciółka Ann, przemiła Amelia,  również rozgadany George i cichy i spokojny Kane. Wiedzieli co stało się kilka dni temu, i wiedzieli jak mnie nie denerwować i jak mnie uspokajać. Kocham ich.
- Cześć skarbie. - uśmiechnął się mój chłopak, Taylor. - Jak się trzymasz? Twoja mama... bardzo mi przykro i przepraszam za nieobecność na pogrzebie. Nie mogłem...
- Rozumiem. Nie tłumacz się, Tay. - posłałam mu lekki uśmiech. - Mama nic mi nie zostawiła, żadnego listu, nic. To jej wybaczę, ale fakt, że nie powiedziała jak bardzo choroba postępuje... nigdy.
- Daj spokój, Liv. - rzekła sucho Amelia. - Mama nie chciała cię martwić, rozumiesz? Chciała, zapewne, żeby było wszystko... po staremu? On cię kocha. - dodała tym razem z czułością w głosie i smutkiem na pięknej twarzyczce. - Uwierz mi, dobrze?
- Amelio, to nie twoja matka leży kilka metrów pod ziemią i to nie ty ją opłakujesz. - warknęłam.
Dobrze wiedziałam, że Amelia chciała dobrze, ale tym wykładem wyprowadziła mnie z równowagi. Czemu? Nie mam niebieskiego pojęcia.
- Przepraszam cię, Ami. - jęknęłam kładąc głowę na jej ramię. - Ale ja tęsknie. Bardzo.  Tęsknie mamo.
- Właściwie - zaczął Taylor grzebiąc w kieszeni - pani Roxe dała mi kopertę z listem dla ciebie.
- Wiedziałeś o jej chorobie, Taylorze? - zapytałam patrząc na niego ze złością. - Dlaczego mi nic nie powiedziałeś? Trzymałeś to w tajemnicy jak moja matka. Czemu?
- Twoja mama wiedziała, że nie będziesz chciała wrócić do szkoły. - podał mi pożółkłą kopertę. - Dostałem to na początku lipca. Przeczytaj to wieczorem. - powiedział kładąc swoją lekko brązową rękę na moje ramię. - Tak będzie najlepiej, nie?
- Dobra. - schowałam list pod bluzkę. - Wygraliście.
- Co? - zapytał Kane odrywając się od książki. - Co wygraliśmy?
- Rok temu. - powiedziałam z uśmiechem.
- O co ci kurwa chodzi? - zapytał George odrywając się od Ann.- Co wygraliśmy rok temu? - słynął z przekleństw, ale był przesympatyczny.
Ann szturchnęła swojego chłopaka poprawiając długie blond włosy.
- Chodzi jej - rzekła swoim słodkim głosem. - o wygrany puchar, George. Teraz już KURWA wiesz? - zaakcentowała przedostatnie słowo udając przy tym swojego ukochanego.
- Wiem.- mruknął opierając się i drzwi przedziału. - I dziękuje. W tym roku też puchar będzie Gryffidoru! To nasz ostatni rok, więc musimy wygrać, co kapitanie? - zwrócił się do Kane-Lee.
- Oczywiście! - zaśmiał się. - Ponownie skopiemy te Ślizgońskie dupy, tak że będą błagać o litość!
- Ale wy nie słyniecie z litości. - zauważyła Amelia. - Tylko z dobrej zabawy.
- A jakże? - zapytał głupio Taylor, na co wszyscy zachichotali. - Dobra zabawa i zero litości. Spoko, zapamiętamy, co panowie?
- Tak.





                                                                      ******



I jak tu ich nie kochać? Chłopaki to moje skarby, a Ann i Amelia są moją ostoją i rozśmieszaczem. Serio. Każde z nas nosi krawat z Gryffindoru, ale jesteśmy inni. Niektórzy mili, sympatyczni... prawdziwi Gryfoni. Inni nadawali by się do Ravenclawu bądź Slytherinu, za te swoje gadane.  A ja? Nie powinnam nosić szkarłatnego krawatu. Prawie nie pasuję do tego domu, jestem bardziej... jestem Ślizgonką. Jestem wredna, bezczelna. Dlaczego więc Gryffindor? Pamiętam, że Tiara wahała się między tym domem a Gryffindorem, ale po dziesięciu minutach poprosiłam wreszcie o Gryffindor, tak więc się stało. Z Tay'em zaręczyłam się kilka miesięcy temu. Jesteśmy razem od trzeciej klasy. To chyba jest przeznaczenie. Chyba, bo nie wiem jak długo zniesie moje humory, naprawdę czasem jestem nie do zniesienia. Ale za to mnie każdy kocha. No i za moje wewnętrzne fuj. Heh.

   Nim się obejrzałam byliśmy już w Wielkiej Sali. Jak zawsze usiadłam z moją paczką gdzieś w środku innych uczniów, bo środkiem nikt z belfrów się nie przejmował. No może Snape, ten wstręciuch. On nigdy nie pałał miłością do Gryfonów, a Gryfoni nie pałają miłością do niego. Taka kolej rzeczy. Po zjedzonej kolacji, i kilku żartach Georga i Taylora, wreszcie udałam się razem z Ann i Amelią do naszego dormitorium. Była nas tam piątka: Ja, Amelia, Ann, jakaś Eliza Queen i kumpela Ann Sasha Striker, która nie była specjalnie lubiana wśród innych, ale z Ann jakoś się dogadywała, czego nie rozumiem. Ta dziewczyna jest pojebana. Tak zdrowo.
Przypomniałam sobie o kopercie od Taylora. Gdy tylko upewniłam się, że dziewczyny śpią, wyciągnęłam list i zaczęłam czytać:


                                                                      Najdroższa córeczko. 

Jeśli to czytasz, to pewnie nie ma już mnie wśród Was. Proszę Cię, nie przejmuj się mną. Pewno teraz się zastanawiasz, dlaczego ona nic mi nie powiedziała o postępie choroby? Bo Cię kocham, mała. 
Taylor pewnie przekazał Ci me słowa, więc się nie będę rozpisywać. Ból mi na to nie pozwala. 
Mam dla Ciebie informację o Twoim ojcu; mieszka on na Spinner's End w małym miasteczku za Londynem, Cokeworth. Nie ma go tam za często, bo uczy w Hogwarcie. Niespodzianka. 

                                                                                                                Kocham, Mama




- Mój stary uczy w tej szkole? - zapytałam sama siebie, a Amelia poruszyła się na łóżku. - Kto to może być. Sprawdzę to.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Hejka! 

Jak podoba wam się pierwszy rozdział? Obok na pasku, jest coś takiego jak; informacja. Jest tam napisany postęp pracy, nad nowym rozdziałem. Ten jest krótki, ale nie będę pisała baardzo długich. 

 Pozdrowionka! Sofia Potter <3




Obserwatorzy