Wstałam, ubrałam się szybko i umalowałam i czym prędzej ruszyłam do Wielkiej Sali.
- Mam informację o ojcu. - powiedziałam siadając pomiędzy Georgem, a Amelią.
- O kim? - zapytał Kane połykając jajecznicę. - O ojcu?
- Ogłuchłeś, Kane? - zapytałam ironicznie. - Oczywiście, że o ojcu! Mama napisała mi o nim w liście. - uśmiechnęłam się. - Mieszka w Cokeworth, tuż za Londynem.
- Cokeworth? - powtórzyła Ann, z dziwnym wyrazem twarzy. - Na pewno?
- Tak, a co? - zaciekawiłam się. - O co chodzi?
- Z tego co mi mówiłaś, Amelio, wynika, że Cokeworth to niezła dziura, z powodu jednego okropnego miejsca. - odpowiedziała powoli. - Spinner's End. Okropne miejsce.
- Hej skarbie. - usłyszałam czyjś szept koło ucha i po chwili poczułam ciepłe wargi Taylora na moich ustach. - Czytałaś list? - zapytał siadając obok Ann, po drugiej stronie stołu.
- Yyy.. tak. - odpowiedziałam przeżuwając kanapkę z serem.
- I co? - dopytywał się Taylor. Potrafi być cholernie wścibski. To jest denerwujące.
- No i z tego wynika, że... - zaczęłam ale skończyć nie było mi dane, gdyż Ann zaczęła paplać jak najęta:
- ... ojciec Olivii mieszka w Cokeworth! - jęknęła. - Może wiesz przy jakiej ulicy?
- Dziękuję, że dałaś mi skończyć, Ann. - powiedziałam z politowaniem. - Mieszka na tej ulicy, Spinner's End.
- Spinner's End? - George zakrztusił się sokiem z dyni. - Dobrze słyszę?
- To jeszcze nic, George. - mruknęłam, po czym dodałam głośniej. - On uczy w tej szkole.
- Że co? - Amelia i reszta patrzyli na mnie jak na idiotkę. Może jednak... nie.
- Dobrze słyszysz, Ami. Mój stary jest belfrem w Hogwarcie. - warknęłam grzebiąc w misie z owocami.
- I jesteś szczęśliwa, co? - zapytał Kane uśmiechając się ironicznie.
- Jestem kurwa zajebiście szczęśliwa, że mój stary jest tutaj... - kuźwa.
- Panno Wilde. - usłyszałam za plecami głos nasączony taką ilością jadu, że spokojnie napełni basen olimpijski.
Osoby siedzące przede mną, czyli Kane, Taylor i Ann patrzyli się na mnie wielkimi oczami, a osoby pomiędzy którymi siedziałam zamarły. Ja też.
- Tak? - zapytałam grzecznie uśmiechając się jadowicie, na co Ann zachichotała.
- Proszę się do mnie odwrócić, Wilde. - znowu ten jad.
Odwróciłam głowę, a przede mną zmaterializował się święty Severus Snape, we własnej osobie.
- Odwróciłam się. - poinformowałam. - O co chodzi, profesorze. ?
- Powtórz ostatnie słowa.
- O co chodzi, profesorze. - odpowiedziałam.
- Wcześniej.
- Odwró...
- Zanim przyszedłem. - warknął.
- Aha... te słowa. Można jaśniej. - uśmiechnęłam się kpiąco. Niczym on. - Tak więc, niech no sobie przypomnę... ah mam! Cytuję; jestem kurwa zajebiście szczęśliwa, że mój stary jest tutaj. Coś jeszcze?
- Nie, zaraz poinformuję profesor McGonagall o twoim słownictwie.
- Nic pan na mnie nie ma. - powiedziałam wracając do jedzenia, a on odszedł.
- Jeśli kiedyś stracimy przez ciebie wszystkie punkty to cię zabiję. - poinformował mnie George.
- Dobrze wiedzieć.
Wiedziałam, że kiedyś faktycznie tak będzie. Dziwię się, że to jeszcze się nie stało. Tak, ale Nietoperz oczywiście powiedział już Siekierze* bo zmierzają w moją stronę. Ona ze złością na twarzy i czymś innym w oczach ( nie potrafię opisać co to, może rozbawienie? ) a on ze złośliwym uśmieszkiem na swojej brzydkiej jak noc listopadowa paszczy i słynnym chłodem w czarnych oczach. Poczułam gulę w gardle, przełykając ślinę. Co jak co, ale McGonagall to się strasznie boję. Ma to coś co Snape. Tylko ona jest mniej dziwna i mroczna...
- Mam informację o ojcu. - powiedziałam siadając pomiędzy Georgem, a Amelią.
- O kim? - zapytał Kane połykając jajecznicę. - O ojcu?
- Ogłuchłeś, Kane? - zapytałam ironicznie. - Oczywiście, że o ojcu! Mama napisała mi o nim w liście. - uśmiechnęłam się. - Mieszka w Cokeworth, tuż za Londynem.
- Cokeworth? - powtórzyła Ann, z dziwnym wyrazem twarzy. - Na pewno?
- Tak, a co? - zaciekawiłam się. - O co chodzi?
- Z tego co mi mówiłaś, Amelio, wynika, że Cokeworth to niezła dziura, z powodu jednego okropnego miejsca. - odpowiedziała powoli. - Spinner's End. Okropne miejsce.
- Hej skarbie. - usłyszałam czyjś szept koło ucha i po chwili poczułam ciepłe wargi Taylora na moich ustach. - Czytałaś list? - zapytał siadając obok Ann, po drugiej stronie stołu.
- Yyy.. tak. - odpowiedziałam przeżuwając kanapkę z serem.
- I co? - dopytywał się Taylor. Potrafi być cholernie wścibski. To jest denerwujące.
- No i z tego wynika, że... - zaczęłam ale skończyć nie było mi dane, gdyż Ann zaczęła paplać jak najęta:
- ... ojciec Olivii mieszka w Cokeworth! - jęknęła. - Może wiesz przy jakiej ulicy?
- Dziękuję, że dałaś mi skończyć, Ann. - powiedziałam z politowaniem. - Mieszka na tej ulicy, Spinner's End.
- Spinner's End? - George zakrztusił się sokiem z dyni. - Dobrze słyszę?
- To jeszcze nic, George. - mruknęłam, po czym dodałam głośniej. - On uczy w tej szkole.
- Że co? - Amelia i reszta patrzyli na mnie jak na idiotkę. Może jednak... nie.
- Dobrze słyszysz, Ami. Mój stary jest belfrem w Hogwarcie. - warknęłam grzebiąc w misie z owocami.
- I jesteś szczęśliwa, co? - zapytał Kane uśmiechając się ironicznie.
- Jestem kurwa zajebiście szczęśliwa, że mój stary jest tutaj... - kuźwa.
- Panno Wilde. - usłyszałam za plecami głos nasączony taką ilością jadu, że spokojnie napełni basen olimpijski.
Osoby siedzące przede mną, czyli Kane, Taylor i Ann patrzyli się na mnie wielkimi oczami, a osoby pomiędzy którymi siedziałam zamarły. Ja też.
- Tak? - zapytałam grzecznie uśmiechając się jadowicie, na co Ann zachichotała.
- Proszę się do mnie odwrócić, Wilde. - znowu ten jad.
Odwróciłam głowę, a przede mną zmaterializował się święty Severus Snape, we własnej osobie.
- Odwróciłam się. - poinformowałam. - O co chodzi, profesorze. ?
- Powtórz ostatnie słowa.
- O co chodzi, profesorze. - odpowiedziałam.
- Wcześniej.
- Odwró...
- Zanim przyszedłem. - warknął.
- Aha... te słowa. Można jaśniej. - uśmiechnęłam się kpiąco. Niczym on. - Tak więc, niech no sobie przypomnę... ah mam! Cytuję; jestem kurwa zajebiście szczęśliwa, że mój stary jest tutaj. Coś jeszcze?
- Nie, zaraz poinformuję profesor McGonagall o twoim słownictwie.
- Nic pan na mnie nie ma. - powiedziałam wracając do jedzenia, a on odszedł.
- Jeśli kiedyś stracimy przez ciebie wszystkie punkty to cię zabiję. - poinformował mnie George.
- Dobrze wiedzieć.
Wiedziałam, że kiedyś faktycznie tak będzie. Dziwię się, że to jeszcze się nie stało. Tak, ale Nietoperz oczywiście powiedział już Siekierze* bo zmierzają w moją stronę. Ona ze złością na twarzy i czymś innym w oczach ( nie potrafię opisać co to, może rozbawienie? ) a on ze złośliwym uśmieszkiem na swojej brzydkiej jak noc listopadowa paszczy i słynnym chłodem w czarnych oczach. Poczułam gulę w gardle, przełykając ślinę. Co jak co, ale McGonagall to się strasznie boję. Ma to coś co Snape. Tylko ona jest mniej dziwna i mroczna...
- Olivio. - odwróciłam głowę w stronę profesorów. Dostrzegając dziwną minę Siekiery wstałam i popatrzałam na uśmiechającego się brzydko nauczyciela eliksirów.
- Słucham, pani profesor? zapytałam zwracając się do nauczycielki transmutacji. - Czy coś się stało? - udawałam zaskoczoną. Oczywiście, że to ten stary nietoperz na mnie na kablował. Nawet wcześniej mnie uprzedził, ale nie sądziłam, że on to zrobi. Jednak.
- Profesor Snape, poinformował mnie, że... - nie mogła skończyć, gdyż nasz przemiły nauczyciel eliksirów przerwał jej chłodno:
- ... używasz wulgaryzmów przy pierwszorocznych, Wilde. Nie udawaj idiotki. - warknął. - Chociaż Gryfoni tego nie udają, są nimi. Z całym szacunkiem, Minerwo.
- Oczywiście, Severusie, a Ślizgoni nie udają zadufanych w sobie dupków i czystych mend! Są nimi na prawdę.- skąd ona zna takie słowa? - A teraz wybacz, ale zapytam pannę Wilde czy używała brzydki...
- Nigdy, pani profesor. - przerwałam jej natychmiast chichocąc z wyrazu paszczy Naczelnego Postrachu Hogwartu. - Mogę dokończyć śniadanie? Pani pewnie też jest jeszcze głodna, skoro ktoś usłyszał coś strasznie źle i ciągnął panią przez całą salę, aby najpierw zwyzywać od idiotów, a potem udawać Greka i stroić różne miny i ciche uwagi, gdy dowiedział się o sobie i mieszkańcach swojego nędznego i plugawego domu całej prawdy. Ma pani z nami pierwszą lekcję, życzę miłego śniadania. Smacznego, pani profesor McGonagall. Obrzydliwego posiłku, profesorze Snape. - po skończonej przemowie usiadłam na miejsce i usłyszałam ostry głos nauczycielki:
- Nawet tego nie komentuj, Severusie! To czysta prawda, co powiedziała panna Wilde. - powiedziała, a nauczyciel eliksirów ruszył do stołu nauczycielskiego wyraźnie nadąsany. - A ty, panno Wilde, gdy przechodzi profesor Snape hamuj się, dobrze?
- Naturalnie, pani profesor. Mam wiele problemów, rozumie pani. Smacznego. - powiedziałam nie odwracając się.
- Smacznego.
Nauczycielka oddaliła się, a ja uśmiechnęłam się do zdziwionych przyjaciół. Wiedziałam co teraz czuli; zmieszanie i radość. Oczywiście ja zawsze miałam cięty język i zawsze potrafiłam się dobrze zachować i okazać szacunek osobie, która na to zasługuje, a Siekiera jest taką osobą.
Z tego co mi mama opowiadała z wyglądu przypominam ją, a z charakteru głównie ojca. Po niej mam takie cechy jak; życzliwość, rzadko ale jednak, taktowność, ten szacunek i poczucie humoru. Mój ojciec to podobno straszny snob, więc stawiam na tego nowego od OPCM, profesora Jimmy'ego Duffy. On jest taki nudny i ma zero poczucia humoru. Pewnie śpi w trumnie tak jak Pan Brzydki Jak Noc Listopadowa. No, ale Snape jest nietoperzem, a Duffy raczej powalonym wampirem.
******
Lekcje i dzień minęły mi strasznie szybko na żartach Amelii i czułości Taylora. Gdy wieczorem wyszliśmy na błonia aby trochę pochodzić po męczącym dniu, widziałam jak zazdrosne dziewczyny chciały we mnie rzucić Crutiatusem. W końcu Tay jest najprzystojniejszy w całej szkole. Jako, że następnego dnia była sobota większość uczniów wyszła wieczorem na błonia, bo pogoda była do tego idealna, więc włożyłam bardzo krótkie spodenki, białą bokserkę z napisem; Bang i czerwone sandałki na małym obcasie, a Tay był w adidasach, czarnej polówce i białych szortach z kilkoma kieszeniami.
Nawet nauczyciele siedzieli na krzesłach przed jeziorem, gdyż było bardzo ciepło, jacyś uczniowie z piątego roku poprosili o zgodę na kąpiel. Tak więc się stało. Pobiegłyśmy wraz z Ann i Amelią po stroję a chłopaki po kąpielówki.
Kiedy byłyśmy już na błoniach, wiele osób się już kąpało, więc zdjęłyśmy ubrania.
Ja miałam na sobie czarny strój kąpielowy z falbankami na staniku;
Ann miała również czarny strój kąpielowy tylko, że jedno częściowy;
A Amelia również jedno częściowy,bardzo seksowny, który wyglądał jakby owinęła się paskami czarnego materiału;
Chłopcy za to mieli takie same kąpielówki w palmy, tylko w innych kolorach : George fioletowy, Taylor czarny a Kane-Lee czerwony.
Było wspaniale.
Kiedy tylko Taylor mnie zobaczył szturchnął kumpli i ruszyli w naszą stronę. Uśmiechałam się jak głupi do sera, gdyż miał on zajebiście zbudowane ciało ( jak George i Kane ), a wszystkie dziewczyny się za nimi oglądały, co wprawiało Ann w furię, a mnie i Amelię w zadowolenie, że mamy za chłopaków obiekty westchnień wszystkich uczennic Hogwartu.
- Idziemy się kąpać? - zapytał George obejmując Ann w pasie. - Bo z tego co powiedział nam John z Ravenclawu woda jest cudowna. - pocałował Ann w policzek. - A my lubimy szaleć, co? - zapytał bardziej ją, niż nas.
Tak więc ruszyliśmy w stronę jeziora, a gdy przechodziliśmy obok nauczycieli usłyszałam gwizdy i spojrzałam w stronę jeziora, a potem w lewo; Kane i Amelia się całowali. Oni zawsze wiedzą jak wywołać poruszenie swoim przybyciem. Kiedy przechodziliśmy obok profesora Dumbledora usłyszałam głośne klaskanie, obróciłam się w jego stronę i posłałam mu promienny uśmiech. Złapałam Taylora mocniej za rękę i pociągnęłam go w stronę staruszka.
- Profesor nie idzie do jeziora? - zapytałam, gdy tylko podeszliśmy. - Woda podobno świetna.
Dyrektor uśmiechnął się ciepło.
- A wiesz, co, Olivio? - znał moje imię. Skąd? - Zachęciłaś mnie tym. Postaram się namówić również innych nauczycieli.
- Prócz Snape'a. - wyrwało się Taylorowi.
- Taylor! - krzyknęłam z udawanym oburzeniem.
- No co, to prawda. - objął mnie w pasie. - Ten sztywniak nigdy nie wejdzie do wody.
- A chcesz się założyć, Taylorze? - zaśmiał się profesor Dumbledore.
- Profesor chyba żartuje. - powiedziałam obserwując go bacznie.
- To nie jest żart. - powiedział, a ja uśmiechnęłam się z kpiną, pożegnałam się i ruszyliśmy w stronę jeziora aby się zrelaksować i dobrze zabawić.
* Siekiera - przezwisko Minerwy McGonagall
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Cześć i czołem!
Kolejny rozdział już gotowy więc mam nadzieję, że wam się podoba. Nowy będzie PRAWDOPODOBNE, za tydzień. Pozdrawiam, Sofia
PS. Zapraszam do komentowania, bo to motywujące!
Czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńhej,kiedy kolejny rozdział?
OdpowiedzUsuń